Stary (nie)znajomy

To dość dziwne jak przypadkowe codzienne, krótkie zakupy mogą pozytywnie wpłynąć na nasz nastrój. Nie mam tu na myśli choroby potocznie zwanej „zakupoholizmem”. Samo nabywanie przedmiotów w celach konsumpcyjnych to jedno, ale to co może wydarzyć się w trakcie, przed lub po może nas czasem zaskoczyć.
Niewielki market w, również niewielkiej, „naszej” miejscowości, do której od kilku lat zaczynamy przywykać. A jak miejscowość nieduża to i wielu znajomych: nauczycielka z pobliskiej szkoły, sprzedawca z apteki, ulubiony kominiarz czy nielubiany robotnik budowlany. Wszystkich można spotkać w świątyni zakupów.
Czwartkowe późne popołudnie ja i miłość mojego życia popularnie zwana mężem i krótkie zakupy jak my to nazywamy „jedzeniowe”. Zadowoleni z siebie, że i dużo nie nabyliśmy i nie trzeba ciężarówką pod drzwi sklepu podjechać odchodzimy od kasy. Niczego nie przeczuwając zaczynamy się oddalać, gdy wzrok pada na uśmiechniętego od ucha do ucha pękatego, osmolonego słońcem „znajomego”, który nagle wpada na nas z siłą bomby wodorowej. Znajomy nie pojawia się tu przypadkowo w cudzysłowie, gdyż zanim
został umiejscowiony w naszej czasoprzestrzeni jednak chwila minęła. Buziaczki i uściski oraz tak zwany „miś” były tematem przewodnim przywitania. Zostaliśmy spętani kleszczami wielkiej przyjaźni. W tym czasie jedna z klapek pamięci, ku mej uciesze otworzyła się i znajomy wpadł do niej z wielkim hukiem ulgi. Przedszkole! Zaskoczyła myśl. Tak na pewno przedszkole. Znajomy z przedszkola. Nie, nie z mojego przedszkola, ale z przedszkola naszej „fasolki” znaczy się córki. Tyle, że córka już dwa
lata chodzi do szkoły, a od ukończenia przedszkola „znajomego” nie spotykaliśmy. Uff. Od razu lepiej. Wiemy już w jakiej tematyce zacząć lawirować. No i zaczęło się. Mój niewyparzony jęzor i zdolności interpersonalne uruchomiły się automatycznie i padło pytanie
„Co słychać zatem u Ciebie?”.
Lawina ruszyła. W ciągu trzech minut dowiedzieliśmy się o tym do jak wspaniałej szkoły jego latorośl chadza, jakie konkursy ogólno-jakieśtam wygrywa i jak niesamowicie zdolna (oczywiście genetycznie po rodzicach) jest. Wylawszy na nas swe nagromadzone w ciągu jakiegoś czasu przeżycia, doświadczenia, a być może i wyobrażenia,  „znajomy” opuścił nasze towarzystwo.
Wtedy też zaczęła się najlepsza część wieczoru. Wsiadając z mężem mym do samochodu przez dłuższą chwilę milczeliśmy, aż wreszcie nastąpiło zwolnienie blokady i efekt tsunami po owym zderzeniu z bombą został uruchomiony. Głośny, wręcz spazmatyczny śmiech wypełnił wszystkie wolne siedzenia i całą przestrzeń naszego samochodu. Okazało się, że żadne z nas imienia naszego „starego znajomego” nie pamięta i nawet zabawa w zgadywanie „pierwszej literki imienia” nie pomogła. Nie kojarzyliśmy też córki
ani żony „znajomego”. Sparaliżowani jednak uściskami, wylewnością i otwartością naszej bomby wodorowej obydwoje zapamiętaliśmy jej znak rozpoznawczy – gigantyczy złoty zegarek na przegubie dłoni.
Pomimo wielkiego zdziwienia i podduszenia wieczór zaliczamy do wyjątkowo udanych. Uśmiech długo nie znikał nam z twarzy i nasunął się jeden wniosek: Lepszy nieznajomy „znajomy” w garści niż znajomy „znajomy” na dachu*.
* puenty pisane po północy wymagają czytania po winie

One thought on “Stary (nie)znajomy

  1. Zaklęta Igiełka

    Hahahahaha….uff…myślałam,że tylko ja tak mam 😀

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *